środa, 30 września 2015

Sen 30.09

Nad ranem, wybudziłem się z niego ok. 5:40. Szedłem gdzieś (na samolot??) pieszo z grupą znajomych (jedynym rozpoznawalnym był Mirek Pyzel). A jednocześnie szła dokądś (na piechotę, bez laski) babcia Jadzia. Niosła wielki plecak. Odłączyłem się od męskiej grupy i poszedłem z babcią, podtrzymując ją i pomagając nieść plecak. Skręciliśmy w prawo, wchodząc do wsi, gdzie ktoś (młoda kobieta) ją rozpoznał (ale pomylił imię, wołając do innej, starszej "Pani Izabela potrzebuje podwózki!", czy coś mniej więcej w tym stylu). Stałem wtedy z babcią na progu malutkiego kościółka, wielkości kaplicy. Starsza kobieta, którą wołano, odkrzyknęła młodej: "Przecież zaraz jest msza!". Chwilę później byłem w innym miejscu, leżąc na podłodze u kogoś, jakiegoś mężczyzny. Pochylaliśmy się nad czymś (książką?), kiedy poczułem, że coś, zwierzę jakby, opiera łeb na moim boku, biodrach (leżałem na boku, zgięty). Odwróciłem się i zobaczyłem koziołka (przyjaźnie usposobionego, o szarej sierści). Lekko się przestraszyłem, bo spodziewałem się ujrzeć psa, ale widząc, że nie wydaje się groźny, skomentowałem żartobliwie "Don't fuck my ass, goat!".