wtorek, 22 maja 2018

2. warka - Torfeusz: GOTOWANIE/CHŁODZENIE/TRANSFER BRZECZKI

Brzeczka wraca do gara i jest podgrzewana aż do osiągnięcia temperatury wrzenia. Pokrywkę uchyliłem, żeby szkodliwe związki (tzw. DMSy) znalazły ujście z waru.

Ponieważ na tym etapie głównie się czeka, aż brzeczka zacznie wrzeć (co zajmuje ok. godziny), jest czas, żeby uraczyć się piwkiem - oczywiście torfowym!

"Przyprawy" już czekają :)

Widać, która część garnka znajduje się nad polem grzewczym, a która nie :)

Kiedy brzeczka już wrze, dodajemy granulat chmielowy. Ostrożnie, żeby nie spienić zanadto waru.

W międzyczasie, otwieram słoiki z gęstwą drożdżową zebraną po fermentacji 1. warki. Zlewam ciecz znad gęstwy i ukazuje się taki oto widok.

Ciecz trafia do kielicha, bo przecież to piwo, tylko takie, które nie przeszło procesu refermentacji :)

Gęstwę zaś ładuję do wygotowanego słoika z ostudzoną przegotowaną wodą, zabełtuję i wsadzam do lodówki. Zadam ją do brzeczki, kiedy ta osiągnie odpowiednio niską temperaturę.

Speaking of the devil, po 70 min. gotowania, brzeczka musi zostać schłodzona. Nie planuję inwestować w chłodnicę zanurzeniową, wystarczy mi wanna z zimną wodą.

Kolejny słoik posłuży mi do testu fermentowalności brzeczki, której próbkę pobieram z gara, schładzam do 20 C i traktuję resztką gęstwy. Całość bełtam, po czym słoik wędruje na ciepły parapet. Po 3 dniach zmierzę gęstość próbki, jednocześnie otrzymując informację, do jakiego poziomu drożdże są w stanie odfermentować moje piwo.

Chwila prawdy, mierzę ekstrakt początkowy brzeczki nastawnej.

JEST! UDAŁO SIĘ! W kalkulatorze wyliczyłem sobie wcześniej 18,9 Blg, a wyszło mi 21!

Pierwsza degustacja - mocne i palone (mam nadzieję, że w wyniku fermentacji piwko się ułoży na tyle, żeby trochę tej paloności było mniej. Ale wytrawność jest!

Jest już noc, postanawiam przelać brzeczkę o temp. 21 C do fermentora i wstawić go do torby chłodzącej, drożdże zaś zadać następnego dnia, po zejściu jeszcze o parę stopni w dół.

Drożdże w efekcie zostały zadane po 10 h, kiedy osiągnąłem 17 C wewnątrz torby chłodzącej. Po ok. 20 h zaczęły pracować. W planach jest ok. 2 tygodni fermentacji burzliwej, po czym przelanie na cichą i po tygodniu rozlew oraz leżakowanie do jesieni.

2. warka - Torfeusz: FILTRACJA

Kolejnym etapem jest filtracja, w wyniku której oddzielimy filtrat (czyli brzeczkę) od młóta, które już do niczego nam się nie przyda.

Stanowisko gotowe. Poniżej gara zaciernego ustawiam fermentor z kranikiem, jeszcze niżej stanie widoczne na 1. planie drugie wiadro, do którego wężykiem będzie przelewany filtrat po przecedzeniu przez włożoną do górnego fermentora kadź z oczkami. Mętny filtrat (pierwsze 2 litry brzeczki)odbierzemy do garnka i zawrócimy, przelewając przez grubą warstwę młóta w kadzi. Na kuchni grzeje się już woda do wysładzania.

Przy pomocą rondla zacier przenosimy do kadzi filtracyjnej, wcześniej wykonując tzw. "podbicie" w postaci 5 l wody do wysładzania. Ponieważ zaplanowałem sobie ciężkie piwo, zużyłem do zacierania aż 8,5 kg zacieru na planowane 20 l brzeczki nastawnej.

Kiedy cała brzeczka zostaje przeniesiona do kadzi, okazuje się, że (świeżo zakupiony i dotąd nieużywany) fermentor z Browamatora jest nieszczelny - przez otwór na kranik przecieka gorąca brzeczka. Wykonuję szybką akcję ratunkową - brzeczka wędruje z powrotem do gara, a tymczasem trzeba sprawdzić szczelność wiadra. Pomaga mi tu (jak i przez cały dzień) Ania, testując różne sposoby zamocowania uszczelki - niestety, najwyraźniej otwór jest za duży.

Całe szczęście, że mam drugie wiadro z kranem. Miało ono służyć tylko do fermentacji, ale zostało awaryjnie przywołane na stanowisko i zadziałało jak należy. Pierwsze litry brzeczki leją się pełnym strumieniem!

Choć zakładałem wysładzanie ciągłe (bez odsłaniania powierzchni młóta), to przy takiej ilości słodu zostałem zmuszony do szybkiego przejścia na wysładzanie na raty. Pierwsza rata zaowocowała 13 l brzeczki, po czym zalałem młóto kilkoma litrami wody o temperaturze 75 C i rozpocząłem drugą ratę wysładzania.

Jak widać, później brzeczka nie spływała już tak szybko. Ostatecznie, skończyło się na wysładzaniu w 3 ratach, w wyniku czego otrzymałem dokładnie tyle brzeczki, ile chciałem (22 l)...

...a ponadto udało mi się osiągnąć, a nawet przekroczyć, żądaną gęstość brzeczki. Na tym etapie nie byłem jeszcze pewien, czy taki otrzymam ekstrakt początkowy brzeczki nastawnej - to okaże się dopiero po gotowaniu i chmieleniu.

Kiedy lustro cieczy znalazło się poniżej kranika, tempo filtracji można było obserwować na poziomie między dnem kadzi a powierzchnią brzeczki.

Efekt finalny tego etapu: 22 l brzeczki do wygotowania i pełna kadź młóta do wyniesienia do śmietnika.

2. warka - Torfeusz: ZACIERANIE

Po skompletowaniu dodatkowego wyposażenia, niezbędnego do warzenia piwa z procesem zacierania słodu, zabrałem się w wolną sobotę za pierwsze prawdziwie własne piwo, ochrzczone mianem Torfeusza. W tym wpisie skupię się na samym zacieraniu, kolejne etapy sobotniej, całodziennej piwowarskiej batalii wrzucam w kolejnych 2 odcinkach.

W lśniącym nowością garze podgrzewa się woda do zacierania. Na blacie obok czekają już słody.

Gar wystaje poza pole grzewcze - będzie trzeba dobrze mieszać!

Po osiągnięciu temp. 72 C, wyłączam grzanie i rozpoczynam zacieranie słodów.

Zacier jest naprawdę b. gęsty i mieszadło aż się wykrzywia. A trzeba zapewnić nie tylko skuteczne zatarcie wszystkich słodów, ale i podobną temperaturę w różnych częściach gara: na górze i przy dnie, nad polem grzewczym i poza nim.

Po 40 minutach zacierania przeprowadzam próbę jodową, która daje wynik negatywny (czyli pozytywny :P). Następnie wrzucam ciemne słody i palony jęczmień, kończę zacieranie i podgrzewam zacier do 79 C.

piątek, 18 maja 2018

1. warka - degustacja wstępna

PO 3 tygodniach leżakowania czas sprawdzić, co w tym piwie piszczy.

Nie spodziewam się fajerwerków, bo jeszcze trochę za wcześnie na właściwą degu - piwo powinno jeszcze trochę poleżeć. No ale trzeba sprawdzić, czy w ogóle jakoś to smakuje.

Jak widać, pieni się ładnie (i co najważniejsze, nie "wybuchło" przy zdejmowaniu kapsla). Piana oczywiście szybko znika.

W nosie (czuć było to już z butelki) trochę czerwonych owoców. Prawdopodobnie jest to efekt prowadzenia fermentacji w górnym zakresie temperatur przewidzianych dla użytego przeze mnie szczepu drożdży. Ale nie jest to coś, to przeszkadza.

Rozczarowuje za to smak piwa - spodziewałem się może chamskiej, ziemistej, ale jednak pełności. Tymczasem, piwo jest lekkie, wręcz wodniste. Smakuje bardziej jak gazowany napój (bezalkoholowy). No właśnie, nie wiem, czy nie jest za bardzo nasycone, chociaż sypałem cukru zgodnie ze sztuką. Spróbuję następnym razem sypnąć mniej.

Już nalewając, zwróciłem uwagę, że w butelce krąży sporo osadu, który okazał się być drożdżami. W tej osadu było mnóstwo, ale są butelki, w których jest go mało. Butelkę przed otworzeniem dałem na kilka godzin do lodówki, ale nie pomogło to w ułożeniu się drożdży. Z następną, włożoną na pół godziny do zamrażarki, poszło o niebo lepiej - osad przykleił się do dna butelki, więc ostrożnie nalewając przeniosłem samo piwo do kieliszków.

Dam piwu jeszcze poleżeć (mam wybór?), może nabierze ciała. Z lektury forum i rad mądrych głów wnioskuję, że jakichś wielkich błędów nie popełniłem, choć fermentację przydałoby się prowadzić w niższej temperaturze (biorąc poprawkę na to, że te 20 C, które zmierzyłem, dotyczyły temp. powietrza w pomieszczeniu, w którym stał fermentor, a w jego wnętrzu było pewnie o 2-3 C cieplej. To wyjaśnia owocowość, lecz nie ona jest problemem, a "cinkość" trunku, który przecież przygotowałem zgodnie z instrukcją i zasadami sztuki piwowarskiej. No cóż, więcej za "gotowce" się nie biorę, a co do osadu z drożdży, to zastana sytuacja jest poważnym argumentem za przeprowadzeniem cichej fermentacji warki nr 2, za którą, już z pełnym procesem zacierania, filtracji i chmielenia, zabieram się JUTRO :)

piątek, 27 kwietnia 2018

1. warka - rozlew

Ekstrakt mierzyłem praktycznie codziennie, żeby sprawdzić, w jakim tempie pracują drożdże. Moment, w którym pomiary w odstępie 1 doby są identyczne, oznacza, że fermentacja się zakończyła i można bezpiecznie rozlewać piwo do butelek.

Po lekkim "naduszeniu" ballingomierz ostatecznie pokazał 3° Blg - lejemy!

Uprzednio pozbawione etykiet (była to zdecydowanie najbardziej praco- i czasochłonna część procesu) i umyte w zmywarce butelki poddam zaraz dezynfekcji pirosiarczynem sodu.

Roztwór 20g pirosiarczynu w 1l wody wystarczy do dezynfekcji 40 butelek. Poza tym: "(...) wysiłek nie, bo po pirosiarczynie nie spłukuje się!".

Wszystko, z czym ma kontakt uwarzone piwo musi być poddane dezynfekcji. Kapsle po wyjęciu z opakowania zanurzyłem we wrzątku.

O ile nie rozlewamy piwa do kega lub innej butli, do której możemy podpiąć gaz, musi zostać ono poddane refermentacji. W tym celu do każdej z butelek nasypuję ok. 4g cukru. W odróżnieniu od procesu warzenia - gotowania brzeczki, zwykły cukier nie wyrządzi tu piwu żadnych krzywd (10 dni wcześniej użyłem ekstraktu słodowego - cukier dodany do brzeczki dałby piwu smak spirytusowy).

"The moment we've all been waiting for...

Muszę przyznać, że rozlew i kapslowanie to niezwykle satysfakcjonujące czynności, mimo swojej prostoty.

Pierwsza butelka!

Pierwsza krata!

Stanowisko pracy :)

Co dalej? Leżakowanie - około 3 tygodni, zastanawiam się, czy po jakimś czasie nie przewieźć skrzynek do zimnej piwnicy na działce. A potem? Pierwsza degu :D Tymczasem, planuję już następną warkę, pierwszą prawdziwą, tzn. moją - jestem w trakcie układania receptury (tak! tym razem "pobawię" się w zacieranie) i zamawiania potrzebnych surowców...oraz sprzętu - bo do prawdziwego warzenia potrzeba więcej zabawek :)